Od autorki.

Tak, moi drodzy, to znowu ja! Autorka marnotrawna wróciła na ,,Pieśń..''. Wiem, że rozdziału naprawdę długo nie było i że Was zawiodłam, ale obiecuję to nadrobić! Rozdział pojawi się jeszcze w tym tygodniu i długością postaram się zrekompensować czas czekania. Przy okazji, chcę Wam też życzyć Wesołych Świąt i wspaniałego Nowego Roku, kochani!

A teraz czas na coś nieco przyjemniejszego. Otóż zostałam nominowana do Liebster Awards przez Emily Saws (KLIK). Dziękuję za ten zaszczyt!


ZASADY

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za ,,dobrze wykonaną robotę''. Jest przyznawana blogom o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Po odebraniu nagrody, należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Pytania, które mi zadano.


1.Co daje Ci szczęście?
Myślę, że nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Wiele drobnostek składa się w moim życiu na pojęcie szczęścia. Mogę wymienić tu jednak muzykę, obcowanie ze zwierzętami i książki, szczególnie fantasy.

2. Co robisz w wolnym czasie?
Czytam, oglądam filmy, słucham muzyki, rozmawiam i spędzam czas z przyjaciółmi.

3. Czy to Twój jedyny blog?
Nie. Posiadam jeszcze jeden (KLIK), ale jest on na razie zawieszony. Mam plan do niego wrócić, więc nie wszystko stracone.

4. Czy lubisz Święta?
Ba! Uwielbiam! :)

5. Co jest dla Ciebie najważniejsze?
Polecę standardem- zdrówko, oczywiście.

6. Lubisz mieszkać w Polsce?
Tak.

7. Z jakich stron najczęściej korzystasz?
YT, blogspot.

8. Znasz jakieś języki?
Polski. :) Angielski. Niektóre  inne szczątkowo.

9. Ulubiony kolor?
Uwielbiam wszystkie.

10. Ideał urody?
Marylin Monroe, Audrey Hepburn, Dianna Agron, Naya Rivera.. Sporo tego!

11. Co dostałaś pod choinkę?
Książkę, słodycze, i mnóstwo wspaniałych rzeczy!

Blogi, które nominuję:
1. Clove
2.Satu
3. Blue
4. Yellow
7. Yaela
8. Skye
11. Finnick Odair

Moje pytania:
1. Twoja ulubiona książka i dlaczego?
2. Kto jest Twoim wzorem doskonałego pisania?
3. Jak minęły Ci Święta?
4. Czy jesteś podobny do swojej postaci?
5. Jaki typ muzyki lubisz?
6. Ulubiony zapach?
7. Jesteś pesymistką/tą czy optymistką/tą?
8. Twoje hobby?
9. Ulubiony film?
10. Wymarzone wakacje?
11. Co inspiruje Cię do pisania?

Niech los zawsze Wam sprzyja!


Rozdział 5.


  Postanawiam z nim porozmawiać.
  Następnego dnia wstaję wcześniej i kieruję się do jego sypialni. Bezszelestnie uchylam drzwi i wsuwam głowę do środka.
-Callan?
  Łóżko jest pościelone, nieskazitelne. Pokój ma błękitne ściany z dużymi szybami i emblantem Kapitolu, na podłodze leży ogromny dywan na planie koła. Pomieszczenie jest jednak puste, nie licząc młodej, sprzątającej podłogi awoksy. Ze wstydem rozpoznaję w niej dziewczynę, na którą nakrzyczałam dwa dni temu. Na chwilę nasze spojrzenia się krzyżują, a potem ona podrywa się szybko i miga jasnymi włosami, mijając mnie w drzwiach. Przygryzam wargę i delikatnie przymykam drzwi pokoju.
  Następny przystanek to łazienka, pusta.
  Jadalnia. Stół bogato zastawiony, nakryty jedwabnym obrusem, nieskazitelne sztućce. Callana nie ma.
  Salon. Ślady odgnieceń na poduszkach wskazują na czyjąś obecność w tym miejscu jakiś czas temu. Dotykam ich. Już nie są ciepłe. Wzdycham z irytacją. Musiał odejść dawno temu.
  Nie mam pojęcia, gdzie ten chłopak mógł się podziać. Z rozgoryczeniem opadam na kanapę, a misternie ułożony kok natychmiast zamienia się w ruinę splątanych kosmyków. Przymykam oczy, z nadzieją, że uda mi się zasnąć. Niepotrzebnie wstałam tak wcześniej, skoro i tak nie przyniosło to pożądanych efektów.         Balansuję na granicy jawy i snu, gdy nagle słyszę ostry chrzęst i słabo stłumione tupnięcie. Otwieram szeroko oczy i podrywam się na nogi.
-Callan!
Jasne włosy przylepiają mu się do czoła, zielonkawe oczy patrzą nieufnie.
-Suz.
-Możemy porozmawiać?- pytam, jednocześnie próbując zgadnąć, co robił. Jasna koszula przylega mu do pleców, czarne spodenki pogniotły się wyraźnie. Zapewne długotrwały wysiłek fizyczny. Mocne buty i zaczerwienione policzki pasują do tej koncepcji.
  Wzrusza ramionami.
-Tak, jasne.
  Wskazuję mu miejsce koło siebie, w głowie mam pustkę. Rozpaczliwie próbuję dobrać słowa, kiedy ciężko opada na miękkie siedzenie.
-Wiesz, chciałabym… Chciałabym powiedzieć ci, że Sil.. trybutka z Czwórki nie jest moją sojuszniczką. Nawet się nie przyjaźnimy. Po prostu zdarza nam się rozmawiać, nie wiedziałam, że będziesz zły. Nie chciałam, żebyś tak to… przyjął.
-To ja powinienem cię przeprosić. Zachowałem się głupio.
  Z trudem nie potwierdzam.
-Czyli między nami w porządku?- pytam, wyciągając do niego rękę. Chcę potwierdzenia, że wszystko będzie dobrze. Tak jak na początku. O ile w tej sytuacji cokolwiek można uznać za dobre.
  Callan krzywi się lekko, ale zaraz po tym na jego twarzy pojawia się coś na kształt uśmiechu.
-W porządku- potwierdza. Ściska mi rękę zdecydowanym gestem.- Jestem właśnie po treningu, musiałem się jakoś odprężyć. Nie spałem całą noc. Może chcesz się przyłączyć?
  W jego głosie pobrzmiewa wahanie i nieśmiała prośba.
  Zgódź się.
-Chętnie.
***
  W dniu prezentacji cała dwudziestka czwórka trybutów czeka na ciasnym korytarzyku prowadzącym do sali treningowej, wcześniej odpowiednio przygotowana na pokazy. Wyniki poznamy w programie Caesara Flickermana tego popołudnia. Johanna tłumaczyła nam znaczenie punktacji. Od jednego do czterech punktów to wyniki słabe, osiągane najczęściej przez pozbawionych sił trybutów,  lub tych, którzy zamierzali skrywać swoje prawdziwe umiejętności pod maską bezradnych i łatwych do zniszczenia dzieciaków.     Właśnie w ten sposób Johanna podczas swoich Igrzysk oszukała innych trybutów, aby potem bezlitośnie zamordować ich siekierą i zająć miejsce zwycięzcy. 
  Od pięciu do ośmiu punktów to wyniki przeciętne i dobre. Osiągało je większość trybutów oraz niektórzy zawodowcy. Natomiast od dziewięciu do dwunastu punktów osiągali najlepsi z zawodowców. Nikomu w historii nie udało się jednak zyskać na prezentacji indywidualnej więcej niż dziesięć punktów. Dziesiątka to najwyższy poziom, najbardziej wyszkoleni zabójcy, najbardziej zacięci na zwycięstwo zawodnicy. Miałam pewność, że nie znajdę się w tej grupie.
-Alicente Freshet, Dystrykt Szósty- oznajmia stonowany kobiecy głos. Czarnowłosa piętnastolatka wstaje z krzesła, przygładza kombinezon, mruży jasnoszare oczy. Jej bladość tylko podkreśla ciemnie piegi na nosie i policzkach. Drzwi zamykają się za nią z szelestem.
-Po niej czas na mnie- mruczy Callan. On też jest nienaturalnie blady, włosy ma gładko przyczesane. Zaciska i rozkurcza ręce w znanym tylko sobie rytmie.
-Dasz radę- odpowiadam mu szeptem. Ręce spływają mi potem.- Mówiłeś o walce wręcz. Pokaż im. Udowodnij, ile jesteś wart.
  Rozlega się sygnał.
-Callan  Hill , Dystrykt Siódmy!
-Dziękuje- szepcze chłopak.- Tak zrobię.
  Gdy wstaje, wygląda na pewnego siebie, choć lekko drżą mu ręce. Kieruje się do wejścia i znika za nimi. Zęby szczękają mi lekko z nerwów. Co będzie, jeśli źle wypadnę? Czwórka chyba nie przysporzy mi sponsorów. Czy jest cokolwiek, co mi ich przysporzy? Nie wyglądam na najlepszy wybór zwycięzcy. Nie jestem ani zbyt wysoka, ani umięśniona, nie mam bezczelnego wyrazu twarzy, nie pochodzę z Jedynki. Zapewne nawet na mnie nie spojrzą. Zapewne? Na pewno. Prezentacja niczego nie zmieni, niczego.
-Suz Peterson, Dystrykt Siódmy!
  Ciekawe jak poszło Callanowi. Wstaję, czując na sobie ciężkie spojrzenia pozostałych trybutów, którzy zapewne życzą mi jak najgorzej. Nie mam im tego za złe. Ja też wybitnie ich nie wspieram. Światła mocnych świetlówek oślepiają mnie w pierwszym momencie. Poprawiam kombinezon, wycieram ręce, robię krok w przód, kiedy drzwi zamykają się za mną. Nie ma już drogi ucieczki.
  Witają mnie obojętne spojrzenia widzów. Rozpoznaję kilku z nich; Samanthis Rellax, pomocnica Snowa. Seneca Crane. Dan Danarius. Krok do przodu, jeszcze jeden, jeszcze.
  Przygotowali mi wszystko. Na wypolerowanym gładko stole leżą idealne noże. Wybieram jeden z nich, ważę go w dłoni. Ma wygodną rękojeść, jest lekko ząbkowany i dobrze wyważony. Zaciskam go mocniej w ręce i biorę głębszy oddech. Przedstawienie czas zacząć.
  Wkraczam na tor, starając się robić wrażenie pewnej siebie zabójczyni. Odliczam w myślach do trzech i robię przewrót, wbijam ostrze w serce pierwszego manekina. Zrywam się do biegu, rzucam nożem i trafiam ponownie w sam środek tarczy. Wyszarpuję nóż, skaczę po linach, pokonując kolejnych przykładowych przeciwników. Zbliżam się do końca, serce przyspiesza mi, bije jak oszalałe. Czas na najtrudniejszy element. Ostatni przewrót, półobrót i odwracam się twarzą do widzów. Rzucam do tyłu i oddycham płytko. Słyszę kilka oklasków, kiedy odwracam się na pięcie. Sam środek. Idealnie. Udało się. Kłaniam się lekko, kilka kosmyków wypada mi z kucyka i opada na oczy.
-Może pani wyjść, panno Peterson. Dziękujemy.
  Może mi się zdaję, ale chyba w jego głosie pobrzmiewa nutka podziwu.
***
  Kiedy nadchodzi czas ogłoszenia wyników prezentacji, zasiadamy na kanapie, ledwo mieszcząc się na niej w szóstkę. Punktualnie czarny płaski ekran rozjarza się godłem Kapitolu, w tle słychać hymn. Na ekranie pojawia się twarz Caesara. Jak zwykle uśmiechnięty prezenter ma teraz seledynową perukę i usta pomalowane szminką w tym samym kolorze. Z niepokojem wysłuchuję jego przemowy i wzdycham cicho, kiedy przechodzi do wyników.
-Brade Straightman, dziesięć punktów!
  Chłopak z Pierwszego Dystryktu uśmiecha się krzywo na ekranie telewizora. Ciemna grzywa włosów opada mu na jasnozielone oczy.
  Dziewczyna z Jedynki i para z Dwójki też dostaje dziesiątkę, dziewczyna z Trójki zagarnia piątkę, chłopak z tego samego dystryktu siódemkę.
-Sillon Hightree, sześć!
  Brat bliźniak Sillar otrzymuje całkiem niezły wynik. Na jego ustach gości delikatny uśmiech, szare oczy błyszczą mu pewnością siebie, włosy ma rozwiane na wszystkie strony.
-Sillar Hightree…
  Mimowolnie zaciskam kciuki.
-Siedem!
  Oddycham z ulgą. Siedem to całkiem niezły wynik. Wystarczający, żeby zyskać sponsorów. Piątka i Szóstka mija jak z bicza strzelił.
-Callan  Hill, osiem!
  Wszyscy zaczynają klaskać, kiedy na ekranie pojawia się jego zacięta twarz.
-Brawo- mówię, ściskając go lekko. Zasiadamy znów przed ekranem w oczekiwaniu na mój wynik.
-Suz Peterson….
  Serce bije mi szybko, zaciskam palce na kanapie, ramię Johanny naciska na moje w bolesny sposób.
-Dziesięć, znakomicie, panno Peterson!
  Przez chwilę milczymy jak zaklęci, próbując przetrawić te słowa. Potem Lyxis zaczyna piszczeć, Fran rzuca mi się na szyje, Johanna klaszcze, a Callan gratuluje mi głośno.
-Dziesięć!- wrzeszczę, bliska płaczu z radości. Nawet nie marzyłam o takim wyniku. Rzucam się Fran w ramiona, śmiejemy się głośno. Nie słucham dalszych wyników, zbyt oszołomiona własną radością. Cała kolacja mija nam na radosnych pogawędkach, planujemy taktykę, rozmawiamy o sponsorach, rozmowie w programie Caesara. Jest już późno, kiedy wszyscy wychodzą. Myję się, przebieram w piżamę i wyglądam przez okno, kiedy nagle słyszę pukanie do drzwi. Podrywam się lekko. Nie spodziewałam się nikogo, Callan też raczej nie, skoro nawet nie wyjrzał z pokoju. Zapewne Johanna znów nie może zasnąć. Otwieram bezszelestnie drzwi i wydziera mi się krótki okrzyk.
-Możemy porozmawiać?
  To nie jest Johanna.


***
Drodzy Czytelnicy, dziękuję za liczbę odwiedzin, która osiągnęła już 402! To dla mnie niezwykłe wyróżnienie, naprawdę! Nie wspominając już o komentarzach, które dają mi wiele energii do pisania. Mam nadzieję, że nie zawiódł Was ten rozdział. Co o nim sądzicie?
I niech los zawsze Wam sprzyja!

Rozdział 4.


,,Kochana Lizzy!
 Jeśli to czytasz, to prawdopodobnie są to moje ostatnie słowa, które kieruję do Ciebie. Ciekawe tylko, jak dane mi było odejść? Mam nadzieję, że mama zasłoniła Ci oczy w odpowiednim momencie, że nie słyszałaś armatniego huku. Chcę Ci tylko przekazać, że kocham Cię z całego serca i że zawsze będę z Tobą, ciałem czy też myślą, ale będę. Wspominam Twoje piękne, szare oczy, Twoje rude sprężynki, które uwielbiałam czesać w warkoczyki. Dbaj o siebie, siostrzyczko. Pamiętaj: musisz być dzielna, naucz się wyszywać i jedz owoce i warzywa. Słuchaj się rodziców. I, przede wszystkim, nawet nie próbuj płakać! Jeśli odeszłam z łukiem w ręku, to było to godne odejście, jakiego pragnęłam.
                                                                                                                                    Na zawsze Twoja.''                                          
                                                                                                                                                                                                Raz.

,,Najdroższa Gersi!
 Moja kochana siostrzyczko, wciąż mam przed oczami, jak na Dożynkach próbujesz mnie ratować. Teraz musi być już za późno, czyż nie? Huk armatni przekreślił te wysiłki. Zobaczysz mnie jeszcze, bo wrócę, może nawet będę miała kwiaty w rękach i zapewne upiększą mnie tak jak nigdy. Czy poznasz mnie jeszcze, kiedy przyjadę? Pamiętaj, żeby dbać o Lizzy, kiedy ja już nie mogę. Nie pozwól jej odejść na Igrzyska! Jeśli to będzie konieczne, połóż trupem cały Kapitol, ale nie pozwól jej odejść! Śpiewaj jej nocą, bo boi się ciemności. Uszyj mamie nową suknię, nie zdążyłam tego zrobić. Naucz tatę gotować, niech pomoże mamie.
                                                                                                                                            Kocham Cię!''
Dwa.

,Najdrożsi!
 Kreślę tylko kilka słów, bo serce rwie mi się na strzępy. Kocham Was bardzo i tęsknię za Waszym widokiem. Lekkim krokiem odeszłam na Igrzyska, ciężkim marszem powrócę. Zaopiekujcie się Gersi i Lizzy, bo będą Was bardzo potrzebować.
                                                                                                                                     Zawsze Wasza.''
                                                                                                                                                                                                                                    Trzy.

,, Przyjaciółki!
 Mam przed oczami nasze pierwsze spotkanie, Wasze uśmiechy, lśniące oczy, łzy pożegnania. Nawet nie wiecie, jak bardzo mi żal, że tak to się kończy. Jeszcze tak wiele miałam Wam do powiedzenia! Odchodzę dumna, że dane mi było Was poznać. Kocham!
                                                                                                                                                     Suz’’                                             
Cztery.

Adresuję koperty i zanoszę je Johannie do jej apartamentu. Bez słowa wciskam je w jej ręce i wychodzę bez wyjaśnień. Mam nadzieję, że zrozumie, bo jeśli spróbuję coś powiedzieć, z pewnością wybuchnę tym strasznym, gardłowym płaczem. Ale teraz mam już za sobą najtrudniejszy krok: pożegnałam się z domem.

***
  
 Drugi dzień treningu zaczynam od stanowiska z siekierami. Idzie mi dość zgrabnie: w naszym Dystrykcie każdy trzymał siekierę co najmniej kilkanaście razy. To ta broń okazała się zabójcza w drobnych dłoniach Johanny podczas jej Igrzysk. Ćwiczę jeszcze chwilę, żeby poprawić celność, i idę na walkę wręcz. Przydzielony mi awoks ma krótkie, jasne włosy i smutne oczy koloru orzechowego. Dostajemy stępione, wydłużone noże i ochronne stroje, po czym zaczynamy walczyć: z początku okrążamy się niepewnie, a potem atakujemy według wskazówek instruktora. Po półtoragodzinnej sesji opływam potem i dyszę ze zmęczenia, ale moja technika ulega znacznej poprawie. Mamy jeszcze cztery godziny, podejmuję szybką decyzję o węzłach. Instruktor stanowiska jest niesamowicie miły. Uczy mnie kilku przydatnych pułapek z liny, a mniej więcej w środku wykładu dołącza się do nas Sillar. Jest bardzo pojętna, ma zgrabne ręce. Czwórka jako Dystrykt Morski musi się znać na węzłach do sieci rybackich. Obserwuję jej sposoby i powtarzam je, więc w końcu obie zyskujemy kilka umiejętności. Rozmawiamy przy tym, co prawda o błahych sprawach, ale jednak poprawia mi to humor. Sillar jest miłą, inteligentną rozmówczynią, więc następne stanowiska - zapasy i walkę trójzębem – zaliczamy razem.
  Po zakończeniu szkolenia wracamy do apartamentu i odbywamy kolację z Fran, Lyxis i Driffem, stylistą Callana. Johanna przychodzi spóźniona o pół godziny i wypytuje nas o szkolenie.
-Jutro będą prezentacje- oznajmia, popijając leniwie czerwone wino.- Pamiętajcie, aby zaprezentować się z jak najlepszej strony. Wiem, na co was stać, więc spodziewam się od sześciu do ośmiu punktów. Nie zawiedźcie mnie. Callan?
 Kątem oka widzę mocno zaciśnięte wargi Callana. Wpatruje się w obrus i nie odpowiada.
-Callan?- ponawia Johanna, bez odpowiedzi. Odwracam się do niego.
-Callan?- pytam z niepokojem, aż w końcu podnosi na mnie wzrok. Wygląda na zaciętego w złości.
-Kiedy zamierzasz się pochwalić, co?- warczy. Unoszę brwi. Cały dzień zachowuje się dziwnie, nie rozmawia ze mną, teraz się wścieka. Mimo najszczerszych chęci nie potrafię go rozgryźć, ani powstrzymać rosnącej irytacji.
-Czym mam się chwalić?- silę się na spokój, ale wzburzenie kołysze mną jak statkiem podczas sztormu. Johanna wodzi wzrokiem ode mnie do niego, Fran i cała reszta umilkła, zainteresowana dalszym rozwojem wydarzeń.
 Callan śmieje mi się prosto w twarz, sucho, z goryczą.
-Swoją śliczną nową sojuszniczką!
 Czuję się, jakby uderzył mnie obuchem w głowę.
-Jaką sojuszniczką?- mimowolnie podnoszę głos.
-Bliźniaczką z Czwórki, chyba, że masz jeszcze jakieś inne, mniej jawne sojusze- odpiera wrzaskiem. Mam ochotę rzucić się na niego z pazurami, ale powstrzymuję nagły napad agresji.
-Nie jest moją sojuszniczką-syczę.- Po prostu rozmawiałyśmy.
-Jakie sojusze?- pyta Johanna i wydaje się, że to przepełnia czarę. Callan zaczyna wymachiwać rękoma, Lyxis wrzeszczy coś w moją stronę, Johanna rozbija kieliszek, Fran piszczy z przerażenia. Cisza zapada dopiero wtedy, kiedy zaczynam wyć i zagłuszam ich wszystkich. Kończę dopiero, kiedy Callan siada. Wściekłość rozpiera mnie od środka.

-Mam gdzieś, co wy myślicie! Nie zabronicie mi z nią rozmawiać! Nie jestem w nią sojuszu, nie obchodzi mnie, co sobie ubzdurałeś! Tylko jedna osoba w tym przeklętym miejscu mnie rozumie, i ma na imię Sillar.
 Trzaskam drzwiami od pokoju i rozkoszuję się ich echem.

***

Godzinę później słyszę trzecie pukanie do drzwi. Pierwsza była Fran, druga Lyxis, ale z żadną z nich nie chciałam rozmawiać. Tym razem mówię:
-Proszę.
 Szuranie o podłogę, ugięcie się łóżka pod ciężarem ciała.
-Wiesz, dlaczego był taki wściekły?
Zerkam tylko kątem oka.
-Nie.
-Bo chciał mieć sojusz z tobą i tylko z tobą.
 Po raz drugi tego dnia czuję się ogłuszona. Johanna ma rację.
-Ufa mi- mówię cicho, wiedząc, że to prawda.
-I tylko tobie.

***
 Całkiem przejściowy, nic specjalnego się nie dzieje, ale takie rozdziały też są potrzebne. Chcę podziękować wszystkim, którzy komentują moje opowiadanie, to niezwykle dużo dla mnie znaczy i zachęcam innych czytelników, o ile takowi są, do wypowiadania swoich opinii. Mam nadzieję, że się Wam podoba.
I niech los zawsze będzie z Wami!


Rozdział 3.


 Dzień Parady Trybutów jest parny i mglisty. Stoję oparta o drewniany powóz, zaciskając ręce aż do bólu. Callana jeszcze nie ma, prawdopodobnie jego ekipa przygotowawcza szlifuje ostatecznie jego wygląd. Ktoś podchodzi do mnie od tyłu i klepie po mnie ramieniu. Szorstki gest sympatii, ale jednak.
-Wyglądasz ślicznie- słyszę męski głos. Odwracam się błyskawicznie. To Callan. Jesteśmy ubrani w bliźniacze stroje; ja mam długą do ziemi, białą suknię z cienkiego materiału imitującego poszczególne karty papieru, na głowie śliczny stroik z mocno splecionych brzozowych gałązek i kwiatów jabłoni. Palce stóp okrutnie bolą mnie od nieprzyzwoicie wysokich butów na przezroczystych, lśniących srebrzyście obcasach. Włosy Lyxis postanowiła mi zakręcić w ciężkie loki i ułożyć wokół twarzy. Callan ma na sobie tunikę i spodnie z tego samego białego materiału, na głowie wieniec z gałęzi i liści jabłoni, jego buty też są srebrzyste, ale zapewne znacznie wygodniejsze. Włosy opadają mu luźno na czoło, wypielęgnowane starannie.
-Czuję się co najmniej dziwnie- mówi, oddając w tym moje odczucia.
-Ale wyglądasz nieźle- mówię bezwiednie, choć nieco mijam się z prawdą. Wygląda jak bożek, który zstąpił na ziemię, ale jest to kapitoliński bożek. Wbijam wzrok w moje paznokcie. Granatowe zawijasy przemalowano mi na srebrne motywy roślinne. Jeszcze nigdy nie wyglądałam tak dobrze, jak teraz.
-Całkiem, całkiem- ocenia nas Johanna. Sama ma skromną, krótką, czarną sukienkę i naszyjnik z pereł. Dopiero teraz dostrzegam, że mimo ostrych rysów twarzy jest w niej coś pociągającego. Na swój sposób jest niezwykle piękna. Podchodzi do mnie szybkim krokiem i odgarnia mi z twarzy zabłąkany kosmyk.
-Całkiem, całkiem- powtarza, obdarzając nas krytycznym spojrzeniem orzechowych oczu.- A nawet ładnie. Wreszcie Dystrykt Siódmy doczekał się jakiejś odmiany. A teraz wsiadajcie, już najwyższy czas. Starajcie się uśmiechać, zyskać sobie publiczność i nie pokazywać, jak bardzo gardzicie Kapitolem. Żadnych grymasów przed prezydentem, żeby mi to było jasne. Pokochają was, jeśli tylko pozwolicie się pokochać.
 Callan podaje mi dłoń i pomaga wsiąść do rydwanu. Jest zaprzęgnięty w parę zgrabnych, dobrze odżywionych siwków. Rozglądam się dyskretnie, oceniając stroje innych trybutów. Ci z Jedynki mają wspaniałe złote tuniki i złote gwiazdy przypięte do skroni. Trybuci z Trójki mają dziwaczne kostiumy z połączonych perełkami srebrnych drutów. Czwórka to skąpe kostiumy z różnobarwnej siatki. Jedenastka ma płócienne stroje z kwiatami we wszelkich możliwych barwach. Dwunastka czarne stroje i obsypane czarnym, lśniącym proszkiem włosy. Z zadowoleniem stwierdzam, że jesteśmy jednym z najlepiej wystylizowanych dystryktów. Nie możemy rywalizować z Jedynką czy Dwójką, ale zdecydowanie jesteśmy na podium.
 Słyszę wrzaski i wiwaty i już wiem, że paradę czas zacząć. Po rykach tłumu łatwo poznać, że reprezentanci dwóch pierwszych dystryktów to ich ulubieńcy. Trójka. Czwórka z parą cudownych kasztanków. Obracam się na krótką chwilę, słysząc płacz. To dziewczynka z Dwunastki próbuje zsiąść z rydwanu, a jej mentor śmieje się w najlepsze. Czuję szarpnięcie na przedramieniu i odwracam się gniewnie, ale w tym samym momencie czuję drugie szarpnięcie. Nasz rydwan rusza. Na krótką chwilę krzyżuję spojrzenia z Callanem, a potem koła naszego rydwanu wtaczają się na drogę. Słyszę wrzask tłumu, ktoś wykrzykuje moje imię, nie ktoś, a wiele osób, do stóp upada mi kremowa róża. Schylam się machinalnie i podnoszę ją, niemal tracąc równowagę. Czuję, jak Callan podtrzymuje mnie delikatnie.
-Ostrożnie- mówi cicho, ale z jego ust nie schodzi promienisty uśmiech. Jak przez mgłę przypominam sobie słowa Johanny i ja też się uśmiecham. Widzę swoją twarz na ogromnych ekranach. Makijaż, który zaaplikowała mi moja ekipa w świetle kapitolińskich lamp nadaje mojej twarzy świeży, łagodny wygląd. Unoszę wolną rękę i macham nią do tłumu, wrzeszczą z ekstazą. Przesyłam im pocałunek, tysiące rąk podnosi się i udaje, że go łapie. Callan idzie w moje ślady. Wciąż uśmiecham się promiennie, kiedy nasz rydwan staje przed podwyższeniem. Na ekranach moją twarz zastępuje twarz prezydenta.
,,Żadnych grymasów przed prezydentem, żeby mi to było jasne.’’
 Wciąż się uśmiecham, wydaję mi się, że już nigdy nie będę mogła przestać. Mięśnie twarzy zesztywniały mi boleśnie. Myślę o Christy, Gersi i rodzicach, którzy z pewnością mnie teraz oglądają. Co myślą? Czy podoba im się mój strój? Martwią się o mnie? Nie słyszę przemowy Snowa, a kiedy się kończy, ruszamy w drogę powrotną. Tłum macha mi i ja też zmuszam się, żeby im pomachać. Srebrne wzory na moich paznokciach lekko migoczą, stroik zaczyna mi ciążyć. Kiedy znajdujemy się już za wrotami, zeskakuję z rydwanu i zdejmuję buty, nie czekając na Callana. Ktoś łapie mnie w objęcia i ściska tak, że tracę oddech.
-Wypadłaś świetnie!- Lyxis piszczy mi prosto do ucha. Obejmuję ją lekko w odpowiedzi, a ona zaraz ustępuje miejsca Johannie, która też mnie ściska. Fran trzyma się na dystans, chichocze i klaszcze z zachwytem.
-Byliście przepiękni!- wzdycha z niekłamanym zachwytem. Otaczają nas Strażnicy Pokoju i prowadzą do apartamentu. Niezwykle zimno mi w stopy, więc znów zakładam niewygodne pantofle. Trzęsę się w nich cała, więc Callan podtrzymuje mnie pod ramię. Na jego twarzy gości ożywiony uśmiech.
-Wypadliśmy cudownie- mówi.- Musieli nas zapamiętać.
 Nie jestem tego taka pewna, ale nie chcę mu psuć nastroju, więc siedzę cicho. Pakujemy się do windy na tle wesołych przekomarzań Fran i naszych stylistów, Johanna wtrąca coś od czasu do czasu. Na jej twarzy gości zadowolenie. Kiedy tylko lądujemy w apartamencie, niemal biegnę do swojej sypialni. Kopniakiem odrzucam buty i zdejmuję stroik, po czym rzucam się na przyjemnie chłodną pościel. Mam ochotę pozbyć się również makijażu, ale równocześnie nie chcę wstawać z wygodnego posłania. Jutro czeka mnie pierwszy dzień szkolenia w Ośrodku. Na samą myśl robi mi się niedobrze. Niebo zasnuwają chmury, nie widać gwiazd, nawet księżyc skrył się za ich ołowianą zasłoną.
  Z trudem podnoszę się z łóżka i powłóczystym krokiem kieruję do łazienki. Jest nieskazitelnie biała. Kilkoma ruchami pozbywam się sukienki i bielizny, po czym wchodzę pod prysznic. Jest niesamowicie skomplikowany, z mnóstwem przycisków i tabliczek. Wybieram kilka losowych i po chwili zalewa mnie strumień ciepłej wody zmieszanej z mydłem kokosowym i balsamem z oliwki. Przynajmniej wydaje mi się, że to kokos i oliwki, bo w życiu ich nie wąchałam. Spłukuję z twarzy makijaż, myję włosy i całe ciało. Po półgodzinie pielęgnacji osuszam się mechanizmem i przebieram w jedwabną, przyjemnie chłodną koszulę nocną w kolorze mięty. Wsuwam stopy w przyjemnie ciepłe puchowe kapcie i zmierzam do sypialni. Zasypiając, słyszę czyjeś pukanie do drzwi, ale to może tylko zmęczenie stępia moje zmysły. Zamykam oczy i zasypiam.
***
  Rankiem budzi mnie śpiewny głos Fran.
-Suz, kochanie, wstajemy!
  Zwrot ,, Suz, kochanie’’ boleśnie kojarzy mi się z pobudką we własnym domu. Niechętnie przecieram zaspane oczy ręką i staczam się z łóżka. Biorę szybki prysznic, włosy spinam w kitkę niemalże na czubku głowy, wsuwam przygotowany dla mnie strój treningowy i idę do jadalni. Wszyscy już jedzą. Callan ma na sobie podobny do mnie strój z numerem 7, włosy odgarnął z czoła, a jego oczy błyszczą lekko. Rozmawia z Johanną, która gestem zaprasza mnie do dołączenia do nich. Siadam posłusznie i bogactwo zastawianego stołu znowu mnie zaskakuje. Mnóstwo świeżych bułek, co najmniej tuzin rodzajów mięsa i sera, ciasta, puddingi, przetwory, mleko, soki, herbata, kawa. Z całego morza różności wybieram smakowicie wyglądającą bułkę, a do tego pastę koperkową i mocną herbatę.
-Starajcie się nie chwalić tym, w czym jesteście najlepsi-mówi Johanna i zaraz dodaje.- Element zaskoczenia zawsze się przydaje. Zaliczcie stanowisko z roślinami jadalnymi, łucznictwo i walkę wręcz też warto rozważyć.
-Nawet nie zbliżę się do walki wręcz- wtrąca Callan.- To w tym jestem najlepszy.
  Johanna kiwa mu głową, więc czuję się w obowiązku wyjaśnić.
-Noże. To od nich mam się trzymać z daleka- rzucam. Mimo, że nie skończyłam śniadania, czuję się całkowicie pełna. Kiedy Callan też kończy posiłek, Fran zabiera nas na halę treningową. Jesteśmy dokładnie o czasie. Postawna kobieta imieniem Atala tłumaczy nam pokrótce zasady, a ja w tym czasie mam sposobność przyjrzeć się innym trybutom. Widzę, że ci z Jedynki i Dwójki stoją razem, uśmiechając się kpiąco. Dziewczynka z Dwunastki kuli się, jakby w oczekiwaniu na cios. Bliźnięta z Czwórki stoją ramię w ramię z kamiennymi twarzami. Kiedy Atala kończy mówić, rozchodzimy się do różnych stanowisk. Jako, że to z roślinami jest puste, kieruję się właśnie tam i przez następną godzinę poznaję przydatne i możliwe do spożycia rośliny. Po zakończeniu nauki kieruję się do łucznictwa, aby nieco rozprostować mięśnie. Kiedy trzymam łuk, dostrzegam, jaki jest idealny. Lekki, smukły, gładki. Przeciwieństwo drewnianych, topornych łuków z Siódemki. Pierwsza wypuszczona strzała skręca spiralnie, bo wkładam w strzał zbyt mało siły. Drugi raz nie popełniam już tego błędu i strzała trafia w tarczę na manekinie. Syczę z niezadowoleniem i strzelam po raz kolejny. Tym razem trafiam w sam środek. Słyszę za sobą krótkie klaśnięcie i odwracam się na pięcie.
-Ładny strzał- mówi nieśmiało bliźniaczka z Czwórki. Ma czysty, jasny głos. Zakłada kosmyk czarnych włosów za ucho i pozwala sobie na delikatny uśmiech. Nie widzę w tym uśmiechu nic fałszywego, więc odwzajemniam go powoli. Wyciągam do niej dłoń, opuszczając jednocześnie rękę z łukiem. Coś głęboko we mnie krzyczy, że popełniam błąd, ale jej zielone oczy są tylko oczami dziecka. Nie jest mordercą, tylko kolejną niewinną dziewczyną skazaną przez Kapitol. Powoli ściska mi rękę.
-Sillar- mówi cicho.
-Suz- rewanżuję się, czując na sobie czyjś badawczy wzrok.
-Twoja kolej- mówię, podając jej łuk. Ściska go z zachwytem. Przemieszczam się do oszczepów i odkrywam, że to Callan przyglądał się naszemu spotkaniu. Marszczy brwi, ćwicząc zapasy z awoksem, ale nie zwracam na niego uwagi. Oszczep jest ciężki i nieporęczny, ale po kilku próbach udaję mi się trafić nim do celu. Tego dnia odwiedzam jeszcze stanowisko rozpalania ognia krzemieniem i wspinaczki, choć ciągnie mnie do noży. Pamiętam jednak słowa Johanny, więc ignoruję tą chęć. Po ćwiczeniach wracamy do swoich apartamentów, gdzie składamy raport mentorce. Nie cieszy jej zbytnio moja rozmowa z Sillar, ale też nie protestuje przeciwko temu otwarcie. Resztę dnia spędzam na pisaniu listów na znalezionym w jednej z wielu szuflad kremowym papierze.


***
Kolejny rozdział, z którego publikacją nieco zwlekałam. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Za wszelkie komentarze i wsparcie bardzo dziękuję. Niech los zawsze będzie z Wami!

Rozdział 2.



Zamykam się w swoim przedziale i wychodzę tylko na posiłki. Mama wrażenie, że nikt nie ma nic przeciwko temu, może oprócz Fran. Ale chyba nie jest ona na tyle głupia, żeby sądzić, że cieszy mnie perspektywa areny i Kapitolu. Johanna też daje mi spokój, odwiedziła mnie może dwa razy, głównie po to, żeby zaprosić mnie na obiad lub rzucić, ile jeszcze czasu do końca podróży.  
  Z Callanem nie mam kontaktu aż do ostatniego dnia trzydobowej podróży. Późnym wieczorem wchodzi do mojego przedziału, włosy ma w nieładzie, a jego oczy promieniują zmęczeniem.
-Pomyślałem, że może zechcesz obejrzeć ze mną dożynki w innych dystryktach- rzuca swobodnie.- Chyba lepiej od razu poznać przeciwników.
-Jasne- zgadzam się i pokazuję miejsce koło siebie. Callan zamyka za sobą drzwi przedziału i siada koło mnie, a to wszystko tyle potęguje moją pewność, że nie zdołam zabić go na arenie. Włączam telewizor, a Callan nastawia go odpowiednio. Po chwili relacja zaczyna się. Mimo wysiłku nie jestem w stanie zapamiętać ich wszystkich. Wysoki, ciemnowłosy chłopak z Jedynki. Złotowłosa, drobna ochotniczka z Dwójki. Piętnastoletnie bliźnięta z Czwórki, dzieci burmistrza, który zwiesza głowę i bezsilnie łka, kiedy ciągną ich do Pałacu Sprawiedliwości. My z Siódemki. Obserwuję siebie na ekranie, jakbym patrzyła na życie kogoś innego. Widzę szlochającą Gersi i zbiera mi się na płacz, ale tylko zaciskam zęby. Płacząca dwunastolatka z Dziewiątki. Rudy chłopak z Dziesiątki, osiemnastolatek. Barczysty czternastolatek z Jedenastki. Krucha, ciemnowłosa trzynastolatka z Dwunastki o imieniu Gemmie. Oni wszyscy muszą zginąć, jeśli chcę wrócić. A chcę. Muszę.
  Callan komentuje niektórych trybutów, ale kiedy przychodzi czas na Siódemkę, milknie, i odzywa się dopiero po zakończeniu programu.
-Nieźle, co?- pyta cicho. Nie odpowiadam, więc ciągnie.- Wiesz, Suz, kiedy patrzę na ochotników, zastanawiam się, co dobrego oni w tym widzą. W zabijaniu. W tym, że mogą nie powrócić, albo powrócić zniszczeni psychicznie. I wtedy nasuwa się myśl, dlaczego Kapitol to robi? Jacy muszą być ludzie czerpiący radość z oglądania brutalnych morderstw kilkunastolatków? Czy widok drżącej w kałuży krwi dziewczynki, która błaga o litość, sprawia im przyjemność? Jak można skazywać na śmierć niewinne dzieci?- wstaje z miejsca i zaczyna krążyć po pokoju.- Wiesz, czasem cieszę się, że to ja zostałem wybrany, a nie któreś z małych, wychudzonych dzieci sąsiadów.
-Ja martwiłam się o moją siostrę- mówię po chwili, ledwo rejestrując to, że otworzyłam usta.- Ma na imię Christy i ma trzynaście lat. Nie dałaby sobie rady. Nie umie skrzywdzić nawet muchy.
-Ja też mam siostrę. Agnese, czternaście lat. Bardzo ją kocham.
  Patrzymy się na siebie przez dłuższą chwilę, w głowie mam totalny mętlik i niemal żałuję, że się przed nim otworzyłam. W przedziale zapada okropna, przytłaczająca cisza, aż w końcu słyszę stłumiony głos chłopaka.
-Nie skrzywdzę cię na arenie, Suz. Przysięgam. Jesteś jedyną osobą, której kibicuję oprócz siebie.
 Czuję, jakby mnie uderzył. Robi mi się gorąco.
-Dziękuje- szepczę. Kiwa głową.- Cal, obiecaj mi, że jeśli wrócisz… zaopiekujesz się Christy i moją rodziną. Teraz, kiedy mnie z nimi nie ma, straciły moje zarobki z szycia. Nie wiem, czy mają co jeść. Obiecaj mi, że się o nie zatroszczysz. Że nie pozwolisz im głodować.
  Nie wierzę, że to powiedziałam.
-Obiecuję.
   Zamyka za sobą drzwi przedziału tak łagodnie, że wręcz bezgłośnie.
***
  Na peronie w Kapitolu dostajemy eskortę, która oddziela nas od rozwrzeszczanego tłumu. Kapitolińczycy są chyba najdziwniejszymi ludźmi, jakich zdarzyło mi się spotkać. Wszystko w nich jest jaskrawe, przerysowane, nienaturalne, ich ciała krzyczą. Próbują mnie dotknąć, skandują moje imię, klaszczą i wrzeszczą, a ja mam ochotę się do nich dołączyć. Brakuje mi tchu, ale nie śmiem ich odpychać, tych dłoni pełnych pierścionków i tatuażów, które dotykają mojej sukienki, szarpią za włosy. Kiedy docieramy do Ośrodka, oddycham z ulgą.
-Dostaniecie wspólny apartament na poziomie siódmym- szczebiocze Fran, machając dookoła dłońmi.- Poziom siódmy dla Dystryktu Siódmego, czyż to nie pomysłowe?
-Nie mogę jej znieść- słyszę syk Johanny w moim prawym uchu i wybucham śmiechem. Fran patrzy na mnie jak na przestępczynię, ale zaraz na jej twarzy znów gości sztuczny uśmiech. Popycha nas do ekspresowej windy, lądujemy na piętrze siódmym. Kiedy otwierają się przed nami drzwi apartamentu, oszałamia mnie jego wielkość. Nigdy nie widziałam czegoś tak ogromnego. Mój dom był raczej skromny, jedno piętro i stryszek, na którym spałam z Christy. Meble odziedziczone po kimś lub wystrugane z przydziałowego drewna przez tatę, w najlepszym razie nieco nierówne lub twarde. Tu wszystkie rzeczy są smukłe i doskonałe, pełne przepychu. Przesuwam dłonią po miękkim obiciu fotela, dotykamy ramy okiennej i patrzę w dal. Niebo powoli ciemnieje, ale światła Kapitolu zabijają wszelkie piękno płynące z wieczoru. Czuję obecność Callana koło siebie.
-Kolację zamawiacie klikając na guzik przy drzwiach!- informuje nas Fran, wychodząc wraz z Johanną. Opuszczam ramiona i lekko wzdycham. Brakuje mi Christy, Gersi, rodziców, znajomego zapachu sośniny i papieru, delikatnego dotyku mojej własnej pościeli, znajomego kurzu na przedramionach.
-To miejsce nie ma duszy- rzucam, ale Callana już ze mną nie ma. Jedynie wszechobecne awoksy to słyszą, ale one nie potrafią mi odpowiedzieć. Zamawiam gorącą herbatę i wypijam ją powoli na miękkim fotelu. Powieki ciążą mi coraz bardziej, więc resztką sił odstawiam pusty kubek i zasypiam.
***
 Budzę się w środku nocy, gardło mam zeschnięte na wiór, wszystkie mięśnie napięte, po twarzy spływa mi pot, a wszystkie poduszki walają się wokół fotela. Słyszę czyjejś zaspane ziewnięcie i kroki.
-Suz? Suz?
  Trzęsę się cała, więc nie odpowiadam. W gardle stoi mi ogromna kula, która tylko czeka, aż wybuchnę płaczem.
-Suz!
   Całe pomieszczenie zalewa światło, a Callan rzuca się w moją stronę.
-Suz, na litość, powiedz coś!- prosi, ale ja tylko potrafię szczękać zębami. Otwieram usta i wydobywa się z nich słaby jęk.
-Suz…?
-Nic mi nie jest- chrypię w końcu i wstaję gwałtownie. Jeszcze nigdy nie śniło mi się nic tak okropnego i realistycznego. Widziałam siebie, jak uciekam przez pustynię w podartej sukni z dożynek, a za mną biegnie zgraja ludzi, w tym Christy, która chce mnie zabić. W końcu ktoś mnie dopada, rzuca na ziemię i dziurawi nożem. Krzyczę z bólu, a  wtedy osoba przeistacza się w mojego tatę, który podrzyna mi gardło i zabiera się za Gersi. W tym momencie się budzę. Czuję uścisk Callana na przedramieniu.
-Hej, spokojnie, to tylko sen, Suz- mówi łagodnie, ale ja wyrywam rękę z jego uścisku.
-Sen, który stanie się prawdą na arenie- warczę i wstaję. Napotykam pusty wzrok awoksy, młodej kobiety z jasnym warkoczem.
-Nie patrz się na mnie!- krzyczę, gardło mam spuchnięte i obolałe od długiego krzyku. Odwraca się ode mnie natychmiast, a ja pół biegnę do swojego pokoju i trzaskam drzwiami. Mam wrażenie, że żyję życiem kogoś innego, że mnie nie mogło to spotkać. Nie mnie. Ja tu nie pasuję, moje miejsce jest daleko stąd. Próbuję się modlić, ale nie potrafię. Nie potrafię też zasnąć w obawie prze następnym koszmarnym snem.  Mocniej okrywam się kołdrą i czekam na nastanie ranka, kiedy to budzi mnie rozświergotana Fran.
-Wstajemy kochanie, wstajemy! Już czas na śniadanie, a potem niespodzianka!
  Od zawsze nienawidzę niespodzianek, a już szczególnie takich, w których karteczka z moim imieniem informuje mnie, że zostaję wysłana na rzeź. Mimo to wstaję, aby machinalnie zjeść śniadanie, umyć się i przebrać. Następnie zostaję przetransportowana na Centrum Odnowy, gdzie grupa wyszkolonych Kapitolińczyków ma zamienić mnie w bóstwo, które pokochają sponsorzy. Zostaję wysłana do sali, gdzie już czeka na mnie trójka dziwadeł: dwie kobiety i jeden mężczyzna, choć mam co do  jego płci wątpliwości.
-Jesteśmy twoją ekipą przygotowawczą, a ja mam na imię Nemnya- mówi pierwsza postać, ściskając mi dłoń. Ma krótkie, nastroszone błękitne włosy i masę złotych kolczyków na twarzy.
-Riya- przedstawia się kobieta o długich, platynowych włosach i jasnoróżowej cerze.
-Tred- mówi ostatnia osoba, zgodnie z przewidywaniami, mężczyzna. Ma fioletowe włosy splecione w warkoczyki i przejrzysto szare oczy, przerażające mnie chyba najbardziej. Od razu przechodzą do rzeczy, gruntownie mnie myją, nawilżają, pozbawiają zbędnych włosów i malują, nie przestając wesoło rozmawiać. Nemnya rozczesuje mi włosy i zaplata je w gładkiego kucyka, Riya maluje mi paznokcie w grantowe zawijasy, a Tred pokrywa mi twarz cienką warstwą pudru i błyszczyka. Gdy uznają, że jestem gotowa, zostawiają mnie samą w cienkim, błękitnym szlafroczku i zapraszają moją główną stylistkę.
  Lyxis okazuje się niską, szczupłą kobietą o jaskrawoczerwonych włosach i mocnym zielonym makijażu. Delikatnie ściska mi dłoń.
-Suz, o ile się nie mylę?- pyta melodyjnym głosem, a ja potakuję skinięciem głowy, bojąc się rozmazać błyszczyk przy mówieniu.
-Będę cię przygotowywała do parady trybutów, która odbędzie się nazajutrz- oznajmia mi rzeczowo, po czym zaczyna mnie okrążać drobnym kroczkiem.- Dziś jestem tu tylko na konsultacje.
  Po chwili wzdycha, a ja okrywam się mocniej połami szlafroka. Czuję się niesamowicie nieswojo, paradując przed kimś obcym w skąpym stroju.
-Jesteś taka chuda- mówi z żałością.- Taka chuda. Nawet szlafrok na tobie wisi.
 W Dystrykcie Siódmym nam się nie przelewa. Nie jesteśmy co prawda tak skrajnie biedni jak Dwunastka, ale nie jesteśmy też skrajnie bogaci jak zawodowa Jedynka. Nasi mieszkańcy nie chodzą głodni, ale rzadko też mamy pełne brzuchy.
-To tradycja, aby trybuci reprezentowali swój dystrykt strojem, a wy wytwarzacie papier, więc…
  Drzwi otwierają się z trzaskiem, a ja widzę znajomo zmarszczone groźnie czoło.
-Nawet nie myśl o tym, żeby przemienić Suz w drzewo- warczy Johanna, a Lyxis wyraźnie cierpnie mina. No to pięknie. 

***
Rozdział nieco dłuższy niż poprzedni. Jak Wam się podoba nowy szablon? 
Niech los zawsze będzie z Wami.

Rozdział 1.



ROZDZIAŁ 1.
  Idziemy w prawie całkowitej ciszy.
-Myślicie, że wybiorą którąś z nas?- głos Lizzie drży. Spoglądam na nią z ukosa. Zaciska pobielałe wargi, a grzywa jasnych włosów zakrywa jej oczy, mimo to wiem, że przepłakała całą noc.
-Wiesz, że to niemożliwe- mówię. Próbuję być pewna siebie i chyba całkiem nieźle mi to idzie, bo usta Lizzie odzyskują trochę koloru. Desty nic nie mówi, nie musi. Wiem, że jest przerażona.
 Na miejscu tłum nas rozdziela. Ustawiam się w kolejce, próbując wzrokiem odszukać Christy. Wkrótce dostrzegam w tłumie burzę rudawych loczków. Dokładnie takie same, jak włosy mamy i Gersi. Ja odziedziczyłam ciemne, sztywne włosy ojca. Kobieta w białym uniformie łapie mnie za rękę i wkłuwa w palec igłę. Zaciskam zęby, a ona przyciska mój palec w wyznaczone miejsce przy moim zdjęciu w księdze. Już trzeci raz przez to przechodzę, człowiek w końcu się przyzwyczaja. Ruszam przed siebie i zajmuję miejsce w moim sektorze. Lizzie i Desty są zaraz za mną. Uśmiechamy się do siebie krzepiąco, a Lizzie znów robi się niesamowicie blada. Odwracam wzrok i przygładzam prostą, granatową sukienkę z kołnierzykiem. Christy stoi pośród trzynastolatek, dostrzegam Gersi i mamę w gronie najbliższych. Tata jest w Trójce, pracuje przy elektryczności. Jestem jednak pewna, że to popołudnie spędzi przed ekranem, rozpaczliwie modląc się za nas. Dawno temu to jego brat zginął na arenie. Od tego czasu każde dożynki postarzają ojca o kilka dobrych lat.
  Na scenie pojawia się opiekunka naszego dystryktu, Franchesca Millton. Jej długie włosy mają teraz kolor morskiej zieleni, a suknia skrzy się złotem. Czy ona naprawdę czerpie radość z bycia tutaj? Koło niej staje Johanna Mason, mentorka. Zaciska gniewnie usta, marszczy brwi. W jej wzroku na zbliżonym ekranie widzę współczucie. Ona wie, jak to jest tu stać. Ubrała się na czarno od stóp do głów. Mój nastrój jest zbliżony do tego koloru. Mnę brzegi sukienki, wpijając wzrok w Christy. Usta wyginają jej się w podkówkę. Słyszę za sobą pochlipywanie Lizzy. Nienawidzę dożynek, nienawidzę Igrzysk, nienawidzę Snowa, nienawidzę Panem, nienawidzę tego wszystkiego. Siebie też.
 Fran przysuwa się do mikrofonu i wita nas na Siedemdziesiątych Drugich Igrzyskach Głogowych. Skąd ona bierze ten entuzjazm? Zaprasza burmistrza Gerrybliego, który suchym głosem wygłasza traktat o zdradzie i historię Mrocznych Dni. Pot perli się na jego wysokim czole. Jego córka, Demmy, i jego syn Charles też stoją wśród potencjalnych trybutów. Mimo swojej pozycji jest tylko rodzicem i w tym momencie czuję do niego sympatię. Zawsze był sprawiedliwy i rozdzielał potrzebującym zapasy żywności. Kiedy siada, miejsce za mikrofonem zajmuje ponownie uśmiechnięta nadgorliwie Fran.
-Czas na wybranie trybutów!- szczebiocze, a ja mam ochotę odwrócić się na pięcie i uciec.- Najpierw panie!
 Tłum zamiera w oczekiwaniu, gdy zanurza zakończone szponiastymi, złotymi paznokciami dłoń w szklanej kuli z imionami dziewcząt. Przez chwilę widowiskowo podnosi i odrzuca kolejne karteczki, aż w końcu wybiera jedną i wyciąga ją z kuli. Czuję mdłości w okolicach gardła, jakieś małe dziecko w tłumie wybucha płaczem, dwunastolatka o czarnych włosach mdleje. Fran rozwija karteczkę powolnym, sadystycznym ruchem. Niech będzie już po wszystkim, błagałam w myślach nieokreślonego odbiorcę. Niech będzie już po wszystkim i niech to nie będę…
-Suz Peterson!
 Moje serce staje, nie słyszę jego bicia, nie słyszę nic. Wzrok Fran szuka mnie w tłumie, kamery robią zbliżenie na moją twarz. Wyglądam okropnie, myślę i z wysiłkiem robię krok do przodu. Muszę odejść, zanim Lizzie i Desty zrozumieją, co się stało i spróbują mnie powstrzymać. To tylko sen, myślę. Krok za krokiem. Słyszę za sobą płacz Lizzie.
-Suz! Suz, nie idź, nie ona!
 Gdzieś w oddali płacze też Christy, widzę na ekranie Gersi, która próbuje przedrzeć się do mnie przez tłum. Wszyscy rozstępują się przede mną jak woda, ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Boję się tak bardzo, że nogi gną mi się w kolanach. I wtedy zaczynam śpiewać.
 Od kiedy pamiętam, zawsze to robię. W czasie burzy, gdy ktoś zostaje ranny,  gdy gubię się w lesie. Zaczynam śpiewać, bo tylko to pozwala mi nie zwariować ze strachu.
,, Nie, nie, nie lękaj dziś się, bo już nadchodzi świt, i wody toń, i ptaków śpiew, i kwiaty, i drzewa, daj dłoń.’’
 Nie wiem, skąd znam tą starą przyśpiewkę. Tym razem napotykam wzrok Johanny. Opuszcza głowę, zupełnie jakby w geście żałoby.
,,Nie, nie, nie składaj skrzydeł, gdy latać potrafisz po niebie, uśmiechnij się, zanurkuj w dłoń, i wspomóż każdego w potrzebie.’’
 Strażnicy Pokoju odciągają Gersi. Wrzeszczy i kopie na boki.
-Suz!
 Matka płacze wśród tłumu, wsparta na czyimś ramieniu. Schody na scenę są coraz bliżej.
,,I tam,  tam, gdzie słońca jest ląd, gdzie woda tuli do snu, tam będziemy dziś, i ty, i ja, i śpiewać będziemy do chmur.’’
 Wystylizowana Fran podaje mi dłoń i wciąga na scenę. Podnosi moją  rękę w górę.
-A oto i nasza trybutka Siedemdziesiątych Igrzysk Głodowych! Suz, skarbie, chcesz coś dodać?
 Nie chcę nic dodać, chcę uciec. Mimo tego biorę mikrofon. Chrząkam. Moja twarz jest na każdym ekranie.
-Niech los zawsze Wam sprzyja, Dystrykcie Siódmy- mówię, a mój głos zostaje zwielokrotniony i bębni po całym placu. Łzy zasłaniają mi pole widzenia, więc oddaje jej mikrofon i oddalam się o krok w głąb sceny. Johanna kładzie mi rękę na ramieniu i zaciska ją w geście otuchy.
-Czas na panów!- wyśpiewuje Fran i losuje kartkę, już bez zbędnych ceregieli.- Callan Hill!
 Wreszcie przeklęte kamery dają mi spokój. Teraz  to drugi trybut ich interesuje. Poznaje Callana, chodzimy, a raczej chodziliśmy, do jednej szkoły. Jest synem zielarza Barny’ego i jest rok starszy ode mnie. Wchodzi na scenę, a jego oczy odzwierciedlają to, co czuję. Przemożną, nieopanowaną chęć ucieczki. Ma jasne włosy i błękitno szare oczy, jest dość wysoki i na pewno ma większe szanse ode mnie. Kręci głową, nie chcąc nic mówić do mikrofonu i staje po drugiej stronie Johanny.
-Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze Wam sprzyja!- szczebiocze Fran i wyłącza mikrofon. Setki par oczu jest we mnie wlepione, kiedy Strażnicy Pokoju prowadzą nas do Pałacu Sprawiedliwości.
 Wrzucają mnie do jakiegoś pokoju i dopiero wtedy zaczynam płakać. Upadam na podłogę, jest wysadzana kafelkami i lodowata. Siadam na niej i przygarniam kolana do brody. To nie może być prawda, zaraz się obudzę i to wszystko się skończy. Nie mogę być trybutką. Nie mam żadnych szans, nie potrafię zabić człowieka, nie jestem wystarczająco silna. Nie przeżyje. Drzwi otwierają się i do środka wpada mama z Gersi i Christy. Podnoszę się, aby zaraz znów upaść pod wpływem uderzenia Christy, która zawiesza mi się na szyi.
-Suz!- wrzeszczy mi w ramię. Cała trzęsie się od płaczu.- Suz!
 Tulę ją do siebie bez słowa. Po chwili dołącza do nas Gersi, a potem mama. Obejmujemy się z całych sił. Potem puszczają mnie i w końcu nabieram haust powietrza. Christy wpija mi paznokcie w skórę.
-Wygrasz, prawda?- pyta roztrzęsiona.- Umiesz się wspinać i rzucać nożami. Musisz wygrać, obiecaj!
 Wpatrują się we mnie błagalnie, ulegam. Klękam przy Christy.
-Obiecuję, mała. A ty bądź dzielna i pomagaj mamie do czasu, aż wrócę.
 Całuję ją w czole i wtulam się w Gersi.
-Ty też bądź dzielna, siostrzyczko- szepczę do jej ucha. To samo powtarzam mamie, która chwieje się na nogach. Kończy nam się czas, więc tylko krzywo uśmiecham się na pożegnanie, prosząc, by pozdrowiły ode mnie tatę. Kiedy tylko znikają za drzwiami, wbiegają Desty i Lizzie.
-Pięć minut- mówi Strażnik Pokoju, a my obejmujemy się w trójkę.
-Mam zbyt dużo spraw do dokończenia, żeby nie wrócić- szepczę, gdy wychodzą. Strażnik zatrzaskuje za nimi drzwi. Przez szkło w drzwiach widzę, jak Lizzie upada zemdlona, wleką ją za nogi. Desty zaczyna krzyczeć i znika z pola widzenia. Ja też krzyczę, uderzam rękoma w drzwi, kopię i wrzeszczę, ale nikt nie przychodzi. W końcu przestaję, jestem wykończona. Opadam na posadzkę.
 Zamykam oczy.
***
 Na stację przychodzi mnóstwo ludzi, wszyscy machają mi na pożegnanie.
-Suz!- krzyczą.- Callan!
 Chłopak jest tak samo blady jak ja. Nie rozmawialiśmy ani razu, czasem tylko napotykałam jego nieobecne spojrzenie. Johanna też nic do mnie nie mówiła. Wydaje się wściekła, na słowa Fran reaguje niemalże agresją. Kiedy wsiadając łapie za poręcz, widzę, że dłonie jej się trzęsą. Ona też się boi. Wspomnienia bolą bardziej, niż by się mogło wydawać.
-Za dwa dni będziemy w Kapitolu!- rozpływa się Fran, a ja mam ochotę zatkać sobie uszy, żeby jej nie słyszeć. Kiedy w końcu zamykam drzwi od swojego przedziału i nie słyszę jej głosu, czuję się dużo lepiej. Ruszamy, a ja przykładam do ust trzy palce i unoszę je w górę.
-Żegnaj, Dystrykcie Siódmy. 


 ***
Uff, początek już za nami, teraz oby dalej. Przedstawiam Wam Suz Peterson, trybutkę Siedemdziesiątych Drugich Igrzysk Głodowych i obiecuję w niedługim czasie zmienić szablon. I jak Wam się podoba? Będę wdzięczna za każdą opinię. Niech los zawsze będzie z Wami!
Viv.