Dzień Parady Trybutów
jest parny i mglisty. Stoję oparta o drewniany powóz, zaciskając ręce aż do
bólu. Callana jeszcze nie ma, prawdopodobnie jego ekipa przygotowawcza szlifuje
ostatecznie jego wygląd. Ktoś podchodzi do mnie od tyłu i klepie po mnie ramieniu.
Szorstki gest sympatii, ale jednak.
-Wyglądasz ślicznie- słyszę męski głos. Odwracam się
błyskawicznie. To Callan. Jesteśmy ubrani w bliźniacze stroje; ja mam długą do
ziemi, białą suknię z cienkiego materiału imitującego poszczególne karty papieru,
na głowie śliczny stroik z mocno splecionych brzozowych gałązek i kwiatów
jabłoni. Palce stóp okrutnie bolą mnie od nieprzyzwoicie wysokich butów na
przezroczystych, lśniących srebrzyście obcasach. Włosy Lyxis postanowiła mi
zakręcić w ciężkie loki i ułożyć wokół twarzy. Callan ma na sobie tunikę i
spodnie z tego samego białego materiału, na głowie wieniec z gałęzi i liści
jabłoni, jego buty też są srebrzyste, ale zapewne znacznie wygodniejsze. Włosy
opadają mu luźno na czoło, wypielęgnowane starannie.
-Czuję się co najmniej dziwnie- mówi, oddając w tym moje
odczucia.
-Ale wyglądasz nieźle- mówię bezwiednie, choć nieco mijam
się z prawdą. Wygląda jak bożek, który zstąpił na ziemię, ale jest to
kapitoliński bożek. Wbijam wzrok w moje paznokcie. Granatowe zawijasy
przemalowano mi na srebrne motywy roślinne. Jeszcze nigdy nie wyglądałam tak
dobrze, jak teraz.
-Całkiem, całkiem- ocenia nas Johanna. Sama ma skromną,
krótką, czarną sukienkę i naszyjnik z pereł. Dopiero teraz dostrzegam, że mimo
ostrych rysów twarzy jest w niej coś pociągającego. Na swój sposób jest
niezwykle piękna. Podchodzi do mnie szybkim krokiem i odgarnia mi z twarzy
zabłąkany kosmyk.
-Całkiem, całkiem- powtarza, obdarzając nas krytycznym
spojrzeniem orzechowych oczu.- A nawet ładnie. Wreszcie Dystrykt Siódmy
doczekał się jakiejś odmiany. A teraz wsiadajcie, już najwyższy czas. Starajcie
się uśmiechać, zyskać sobie publiczność i nie pokazywać, jak bardzo gardzicie
Kapitolem. Żadnych grymasów przed prezydentem, żeby mi to było jasne. Pokochają
was, jeśli tylko pozwolicie się pokochać.
Callan podaje mi dłoń
i pomaga wsiąść do rydwanu. Jest zaprzęgnięty w parę zgrabnych, dobrze
odżywionych siwków. Rozglądam się dyskretnie, oceniając stroje innych trybutów.
Ci z Jedynki mają wspaniałe złote tuniki i złote gwiazdy przypięte do skroni.
Trybuci z Trójki mają dziwaczne kostiumy z połączonych perełkami srebrnych
drutów. Czwórka to skąpe kostiumy z różnobarwnej siatki. Jedenastka ma
płócienne stroje z kwiatami we wszelkich możliwych barwach. Dwunastka czarne
stroje i obsypane czarnym, lśniącym proszkiem włosy. Z zadowoleniem stwierdzam,
że jesteśmy jednym z najlepiej wystylizowanych dystryktów. Nie możemy
rywalizować z Jedynką czy Dwójką, ale zdecydowanie jesteśmy na podium.
Słyszę wrzaski i
wiwaty i już wiem, że paradę czas zacząć. Po rykach tłumu łatwo poznać, że
reprezentanci dwóch pierwszych dystryktów to ich ulubieńcy. Trójka. Czwórka z
parą cudownych kasztanków. Obracam się na krótką chwilę, słysząc płacz. To
dziewczynka z Dwunastki próbuje zsiąść z rydwanu, a jej mentor śmieje się w
najlepsze. Czuję szarpnięcie na przedramieniu i odwracam się gniewnie, ale w
tym samym momencie czuję drugie szarpnięcie. Nasz rydwan rusza. Na krótką
chwilę krzyżuję spojrzenia z Callanem, a potem koła naszego rydwanu wtaczają
się na drogę. Słyszę wrzask tłumu, ktoś wykrzykuje moje imię, nie ktoś, a wiele
osób, do stóp upada mi kremowa róża. Schylam się machinalnie i podnoszę ją,
niemal tracąc równowagę. Czuję, jak Callan podtrzymuje mnie delikatnie.
-Ostrożnie- mówi cicho, ale z jego ust nie schodzi
promienisty uśmiech. Jak przez mgłę przypominam sobie słowa Johanny i ja też
się uśmiecham. Widzę swoją twarz na ogromnych ekranach. Makijaż, który
zaaplikowała mi moja ekipa w świetle kapitolińskich lamp nadaje mojej twarzy
świeży, łagodny wygląd. Unoszę wolną rękę i macham nią do tłumu, wrzeszczą z
ekstazą. Przesyłam im pocałunek, tysiące rąk podnosi się i udaje, że go łapie.
Callan idzie w moje ślady. Wciąż uśmiecham się promiennie, kiedy nasz rydwan
staje przed podwyższeniem. Na ekranach moją twarz zastępuje twarz prezydenta.
,,Żadnych grymasów
przed prezydentem, żeby mi to było jasne.’’
Wciąż się uśmiecham,
wydaję mi się, że już nigdy nie będę mogła przestać. Mięśnie twarzy
zesztywniały mi boleśnie. Myślę o Christy, Gersi i rodzicach, którzy z
pewnością mnie teraz oglądają. Co myślą? Czy podoba im się mój strój? Martwią
się o mnie? Nie słyszę przemowy Snowa, a kiedy się kończy, ruszamy w drogę
powrotną. Tłum macha mi i ja też zmuszam się, żeby im pomachać. Srebrne wzory
na moich paznokciach lekko migoczą, stroik zaczyna mi ciążyć. Kiedy znajdujemy
się już za wrotami, zeskakuję z rydwanu i zdejmuję buty, nie czekając na
Callana. Ktoś łapie mnie w objęcia i ściska tak, że tracę oddech.
-Wypadłaś świetnie!- Lyxis piszczy mi prosto do ucha.
Obejmuję ją lekko w odpowiedzi, a ona zaraz ustępuje miejsca Johannie, która
też mnie ściska. Fran trzyma się na dystans, chichocze i klaszcze z zachwytem.
-Byliście przepiękni!- wzdycha z niekłamanym zachwytem. Otaczają
nas Strażnicy Pokoju i prowadzą do apartamentu. Niezwykle zimno mi w stopy,
więc znów zakładam niewygodne pantofle. Trzęsę się w nich cała, więc Callan
podtrzymuje mnie pod ramię. Na jego twarzy gości ożywiony uśmiech.
-Wypadliśmy cudownie- mówi.- Musieli nas zapamiętać.
Nie jestem tego taka
pewna, ale nie chcę mu psuć nastroju, więc siedzę cicho. Pakujemy się do windy
na tle wesołych przekomarzań Fran i naszych stylistów, Johanna wtrąca coś od
czasu do czasu. Na jej twarzy gości zadowolenie. Kiedy tylko lądujemy w apartamencie,
niemal biegnę do swojej sypialni. Kopniakiem odrzucam buty i zdejmuję stroik,
po czym rzucam się na przyjemnie chłodną pościel. Mam ochotę pozbyć się również
makijażu, ale równocześnie nie chcę wstawać z wygodnego posłania. Jutro czeka
mnie pierwszy dzień szkolenia w Ośrodku. Na samą myśl robi mi się niedobrze.
Niebo zasnuwają chmury, nie widać gwiazd, nawet księżyc skrył się za ich
ołowianą zasłoną.
Z trudem podnoszę
się z łóżka i powłóczystym krokiem kieruję do łazienki. Jest nieskazitelnie biała.
Kilkoma ruchami pozbywam się sukienki i bielizny, po czym wchodzę pod prysznic.
Jest niesamowicie skomplikowany, z mnóstwem przycisków i tabliczek. Wybieram
kilka losowych i po chwili zalewa mnie strumień ciepłej wody zmieszanej z
mydłem kokosowym i balsamem z oliwki. Przynajmniej wydaje mi się, że to kokos i
oliwki, bo w życiu ich nie wąchałam. Spłukuję z twarzy makijaż, myję włosy i
całe ciało. Po półgodzinie pielęgnacji osuszam się mechanizmem i przebieram w
jedwabną, przyjemnie chłodną koszulę nocną w kolorze mięty. Wsuwam stopy w
przyjemnie ciepłe puchowe kapcie i zmierzam do sypialni. Zasypiając, słyszę
czyjeś pukanie do drzwi, ale to może tylko zmęczenie stępia moje zmysły.
Zamykam oczy i zasypiam.
***
Rankiem budzi mnie
śpiewny głos Fran.
-Suz, kochanie, wstajemy!
Zwrot ,, Suz,
kochanie’’ boleśnie kojarzy mi się z pobudką we własnym domu. Niechętnie
przecieram zaspane oczy ręką i staczam się z łóżka. Biorę szybki prysznic,
włosy spinam w kitkę niemalże na czubku głowy, wsuwam przygotowany dla mnie
strój treningowy i idę do jadalni. Wszyscy już jedzą. Callan ma na sobie
podobny do mnie strój z numerem 7, włosy odgarnął z czoła, a jego oczy błyszczą
lekko. Rozmawia z Johanną, która gestem zaprasza mnie do dołączenia do nich.
Siadam posłusznie i bogactwo zastawianego stołu znowu mnie zaskakuje. Mnóstwo
świeżych bułek, co najmniej tuzin rodzajów mięsa i sera, ciasta, puddingi,
przetwory, mleko, soki, herbata, kawa. Z całego morza różności wybieram
smakowicie wyglądającą bułkę, a do tego pastę koperkową i mocną herbatę.
-Starajcie się nie chwalić tym, w czym jesteście najlepsi-mówi
Johanna i zaraz dodaje.- Element zaskoczenia zawsze się przydaje. Zaliczcie
stanowisko z roślinami jadalnymi, łucznictwo i walkę wręcz też warto rozważyć.
-Nawet nie zbliżę się do walki wręcz- wtrąca Callan.- To w
tym jestem najlepszy.
Johanna kiwa mu
głową, więc czuję się w obowiązku wyjaśnić.
-Noże. To od nich mam się trzymać z daleka- rzucam. Mimo, że
nie skończyłam śniadania, czuję się całkowicie pełna. Kiedy Callan też kończy
posiłek, Fran zabiera nas na halę treningową. Jesteśmy dokładnie o czasie.
Postawna kobieta imieniem Atala tłumaczy nam pokrótce zasady, a ja w tym czasie
mam sposobność przyjrzeć się innym trybutom. Widzę, że ci z Jedynki i Dwójki
stoją razem, uśmiechając się kpiąco. Dziewczynka z Dwunastki kuli się, jakby w
oczekiwaniu na cios. Bliźnięta z Czwórki stoją ramię w ramię z kamiennymi
twarzami. Kiedy Atala kończy mówić, rozchodzimy się do różnych stanowisk. Jako,
że to z roślinami jest puste, kieruję się właśnie tam i przez następną godzinę
poznaję przydatne i możliwe do spożycia rośliny. Po zakończeniu nauki kieruję
się do łucznictwa, aby nieco rozprostować mięśnie. Kiedy trzymam łuk,
dostrzegam, jaki jest idealny. Lekki, smukły, gładki. Przeciwieństwo drewnianych,
topornych łuków z Siódemki. Pierwsza wypuszczona strzała skręca spiralnie, bo
wkładam w strzał zbyt mało siły. Drugi raz nie popełniam już tego błędu i
strzała trafia w tarczę na manekinie. Syczę z niezadowoleniem i strzelam po raz
kolejny. Tym razem trafiam w sam środek. Słyszę za sobą krótkie klaśnięcie i
odwracam się na pięcie.
-Ładny strzał- mówi nieśmiało bliźniaczka z Czwórki. Ma
czysty, jasny głos. Zakłada kosmyk czarnych włosów za ucho i pozwala sobie na
delikatny uśmiech. Nie widzę w tym uśmiechu nic fałszywego, więc odwzajemniam
go powoli. Wyciągam do niej dłoń, opuszczając jednocześnie rękę z łukiem. Coś
głęboko we mnie krzyczy, że popełniam błąd, ale jej zielone oczy są tylko
oczami dziecka. Nie jest mordercą, tylko kolejną niewinną dziewczyną skazaną
przez Kapitol. Powoli ściska mi rękę.
-Sillar- mówi cicho.
-Suz- rewanżuję się, czując na sobie czyjś badawczy wzrok.
-Twoja kolej- mówię, podając jej łuk. Ściska go z zachwytem.
Przemieszczam się do oszczepów i odkrywam, że to Callan przyglądał się naszemu
spotkaniu. Marszczy brwi, ćwicząc zapasy z awoksem, ale nie zwracam na niego
uwagi. Oszczep jest ciężki i nieporęczny, ale po kilku próbach udaję mi się
trafić nim do celu. Tego dnia odwiedzam jeszcze stanowisko rozpalania ognia
krzemieniem i wspinaczki, choć ciągnie mnie do noży. Pamiętam jednak słowa
Johanny, więc ignoruję tą chęć. Po ćwiczeniach wracamy do swoich apartamentów,
gdzie składamy raport mentorce. Nie cieszy jej zbytnio moja rozmowa z Sillar,
ale też nie protestuje przeciwko temu otwarcie. Resztę dnia spędzam na pisaniu
listów na znalezionym w jednej z wielu szuflad kremowym papierze.
***
Kolejny rozdział, z którego publikacją nieco zwlekałam. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Za wszelkie komentarze i wsparcie bardzo dziękuję. Niech los zawsze będzie z Wami!
Genialne. W Callanie już prawie się zakochałam, eh, kolejny chłopak, który nie istnieje. Podoba mi się, że Suz nie jest wyidealizowana - po prostu normalna dziewczyna. I parada - świetnie opisana. Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńStaram się nie robić z Suz kolejnej heroski, odkrywać jej charakter takiej właśnie normalnej dziewczyny, która została pozbawiona domu. A co do Callana.. ^^ Nie powiem, ja też go lubię, a co do jego losów... słodka tajemnica. Ujmę to tak: czeka go niezwykle ciekawy czas. Pozdrawiam :D
Usuń