Rozdział 3.


 Dzień Parady Trybutów jest parny i mglisty. Stoję oparta o drewniany powóz, zaciskając ręce aż do bólu. Callana jeszcze nie ma, prawdopodobnie jego ekipa przygotowawcza szlifuje ostatecznie jego wygląd. Ktoś podchodzi do mnie od tyłu i klepie po mnie ramieniu. Szorstki gest sympatii, ale jednak.
-Wyglądasz ślicznie- słyszę męski głos. Odwracam się błyskawicznie. To Callan. Jesteśmy ubrani w bliźniacze stroje; ja mam długą do ziemi, białą suknię z cienkiego materiału imitującego poszczególne karty papieru, na głowie śliczny stroik z mocno splecionych brzozowych gałązek i kwiatów jabłoni. Palce stóp okrutnie bolą mnie od nieprzyzwoicie wysokich butów na przezroczystych, lśniących srebrzyście obcasach. Włosy Lyxis postanowiła mi zakręcić w ciężkie loki i ułożyć wokół twarzy. Callan ma na sobie tunikę i spodnie z tego samego białego materiału, na głowie wieniec z gałęzi i liści jabłoni, jego buty też są srebrzyste, ale zapewne znacznie wygodniejsze. Włosy opadają mu luźno na czoło, wypielęgnowane starannie.
-Czuję się co najmniej dziwnie- mówi, oddając w tym moje odczucia.
-Ale wyglądasz nieźle- mówię bezwiednie, choć nieco mijam się z prawdą. Wygląda jak bożek, który zstąpił na ziemię, ale jest to kapitoliński bożek. Wbijam wzrok w moje paznokcie. Granatowe zawijasy przemalowano mi na srebrne motywy roślinne. Jeszcze nigdy nie wyglądałam tak dobrze, jak teraz.
-Całkiem, całkiem- ocenia nas Johanna. Sama ma skromną, krótką, czarną sukienkę i naszyjnik z pereł. Dopiero teraz dostrzegam, że mimo ostrych rysów twarzy jest w niej coś pociągającego. Na swój sposób jest niezwykle piękna. Podchodzi do mnie szybkim krokiem i odgarnia mi z twarzy zabłąkany kosmyk.
-Całkiem, całkiem- powtarza, obdarzając nas krytycznym spojrzeniem orzechowych oczu.- A nawet ładnie. Wreszcie Dystrykt Siódmy doczekał się jakiejś odmiany. A teraz wsiadajcie, już najwyższy czas. Starajcie się uśmiechać, zyskać sobie publiczność i nie pokazywać, jak bardzo gardzicie Kapitolem. Żadnych grymasów przed prezydentem, żeby mi to było jasne. Pokochają was, jeśli tylko pozwolicie się pokochać.
 Callan podaje mi dłoń i pomaga wsiąść do rydwanu. Jest zaprzęgnięty w parę zgrabnych, dobrze odżywionych siwków. Rozglądam się dyskretnie, oceniając stroje innych trybutów. Ci z Jedynki mają wspaniałe złote tuniki i złote gwiazdy przypięte do skroni. Trybuci z Trójki mają dziwaczne kostiumy z połączonych perełkami srebrnych drutów. Czwórka to skąpe kostiumy z różnobarwnej siatki. Jedenastka ma płócienne stroje z kwiatami we wszelkich możliwych barwach. Dwunastka czarne stroje i obsypane czarnym, lśniącym proszkiem włosy. Z zadowoleniem stwierdzam, że jesteśmy jednym z najlepiej wystylizowanych dystryktów. Nie możemy rywalizować z Jedynką czy Dwójką, ale zdecydowanie jesteśmy na podium.
 Słyszę wrzaski i wiwaty i już wiem, że paradę czas zacząć. Po rykach tłumu łatwo poznać, że reprezentanci dwóch pierwszych dystryktów to ich ulubieńcy. Trójka. Czwórka z parą cudownych kasztanków. Obracam się na krótką chwilę, słysząc płacz. To dziewczynka z Dwunastki próbuje zsiąść z rydwanu, a jej mentor śmieje się w najlepsze. Czuję szarpnięcie na przedramieniu i odwracam się gniewnie, ale w tym samym momencie czuję drugie szarpnięcie. Nasz rydwan rusza. Na krótką chwilę krzyżuję spojrzenia z Callanem, a potem koła naszego rydwanu wtaczają się na drogę. Słyszę wrzask tłumu, ktoś wykrzykuje moje imię, nie ktoś, a wiele osób, do stóp upada mi kremowa róża. Schylam się machinalnie i podnoszę ją, niemal tracąc równowagę. Czuję, jak Callan podtrzymuje mnie delikatnie.
-Ostrożnie- mówi cicho, ale z jego ust nie schodzi promienisty uśmiech. Jak przez mgłę przypominam sobie słowa Johanny i ja też się uśmiecham. Widzę swoją twarz na ogromnych ekranach. Makijaż, który zaaplikowała mi moja ekipa w świetle kapitolińskich lamp nadaje mojej twarzy świeży, łagodny wygląd. Unoszę wolną rękę i macham nią do tłumu, wrzeszczą z ekstazą. Przesyłam im pocałunek, tysiące rąk podnosi się i udaje, że go łapie. Callan idzie w moje ślady. Wciąż uśmiecham się promiennie, kiedy nasz rydwan staje przed podwyższeniem. Na ekranach moją twarz zastępuje twarz prezydenta.
,,Żadnych grymasów przed prezydentem, żeby mi to było jasne.’’
 Wciąż się uśmiecham, wydaję mi się, że już nigdy nie będę mogła przestać. Mięśnie twarzy zesztywniały mi boleśnie. Myślę o Christy, Gersi i rodzicach, którzy z pewnością mnie teraz oglądają. Co myślą? Czy podoba im się mój strój? Martwią się o mnie? Nie słyszę przemowy Snowa, a kiedy się kończy, ruszamy w drogę powrotną. Tłum macha mi i ja też zmuszam się, żeby im pomachać. Srebrne wzory na moich paznokciach lekko migoczą, stroik zaczyna mi ciążyć. Kiedy znajdujemy się już za wrotami, zeskakuję z rydwanu i zdejmuję buty, nie czekając na Callana. Ktoś łapie mnie w objęcia i ściska tak, że tracę oddech.
-Wypadłaś świetnie!- Lyxis piszczy mi prosto do ucha. Obejmuję ją lekko w odpowiedzi, a ona zaraz ustępuje miejsca Johannie, która też mnie ściska. Fran trzyma się na dystans, chichocze i klaszcze z zachwytem.
-Byliście przepiękni!- wzdycha z niekłamanym zachwytem. Otaczają nas Strażnicy Pokoju i prowadzą do apartamentu. Niezwykle zimno mi w stopy, więc znów zakładam niewygodne pantofle. Trzęsę się w nich cała, więc Callan podtrzymuje mnie pod ramię. Na jego twarzy gości ożywiony uśmiech.
-Wypadliśmy cudownie- mówi.- Musieli nas zapamiętać.
 Nie jestem tego taka pewna, ale nie chcę mu psuć nastroju, więc siedzę cicho. Pakujemy się do windy na tle wesołych przekomarzań Fran i naszych stylistów, Johanna wtrąca coś od czasu do czasu. Na jej twarzy gości zadowolenie. Kiedy tylko lądujemy w apartamencie, niemal biegnę do swojej sypialni. Kopniakiem odrzucam buty i zdejmuję stroik, po czym rzucam się na przyjemnie chłodną pościel. Mam ochotę pozbyć się również makijażu, ale równocześnie nie chcę wstawać z wygodnego posłania. Jutro czeka mnie pierwszy dzień szkolenia w Ośrodku. Na samą myśl robi mi się niedobrze. Niebo zasnuwają chmury, nie widać gwiazd, nawet księżyc skrył się za ich ołowianą zasłoną.
  Z trudem podnoszę się z łóżka i powłóczystym krokiem kieruję do łazienki. Jest nieskazitelnie biała. Kilkoma ruchami pozbywam się sukienki i bielizny, po czym wchodzę pod prysznic. Jest niesamowicie skomplikowany, z mnóstwem przycisków i tabliczek. Wybieram kilka losowych i po chwili zalewa mnie strumień ciepłej wody zmieszanej z mydłem kokosowym i balsamem z oliwki. Przynajmniej wydaje mi się, że to kokos i oliwki, bo w życiu ich nie wąchałam. Spłukuję z twarzy makijaż, myję włosy i całe ciało. Po półgodzinie pielęgnacji osuszam się mechanizmem i przebieram w jedwabną, przyjemnie chłodną koszulę nocną w kolorze mięty. Wsuwam stopy w przyjemnie ciepłe puchowe kapcie i zmierzam do sypialni. Zasypiając, słyszę czyjeś pukanie do drzwi, ale to może tylko zmęczenie stępia moje zmysły. Zamykam oczy i zasypiam.
***
  Rankiem budzi mnie śpiewny głos Fran.
-Suz, kochanie, wstajemy!
  Zwrot ,, Suz, kochanie’’ boleśnie kojarzy mi się z pobudką we własnym domu. Niechętnie przecieram zaspane oczy ręką i staczam się z łóżka. Biorę szybki prysznic, włosy spinam w kitkę niemalże na czubku głowy, wsuwam przygotowany dla mnie strój treningowy i idę do jadalni. Wszyscy już jedzą. Callan ma na sobie podobny do mnie strój z numerem 7, włosy odgarnął z czoła, a jego oczy błyszczą lekko. Rozmawia z Johanną, która gestem zaprasza mnie do dołączenia do nich. Siadam posłusznie i bogactwo zastawianego stołu znowu mnie zaskakuje. Mnóstwo świeżych bułek, co najmniej tuzin rodzajów mięsa i sera, ciasta, puddingi, przetwory, mleko, soki, herbata, kawa. Z całego morza różności wybieram smakowicie wyglądającą bułkę, a do tego pastę koperkową i mocną herbatę.
-Starajcie się nie chwalić tym, w czym jesteście najlepsi-mówi Johanna i zaraz dodaje.- Element zaskoczenia zawsze się przydaje. Zaliczcie stanowisko z roślinami jadalnymi, łucznictwo i walkę wręcz też warto rozważyć.
-Nawet nie zbliżę się do walki wręcz- wtrąca Callan.- To w tym jestem najlepszy.
  Johanna kiwa mu głową, więc czuję się w obowiązku wyjaśnić.
-Noże. To od nich mam się trzymać z daleka- rzucam. Mimo, że nie skończyłam śniadania, czuję się całkowicie pełna. Kiedy Callan też kończy posiłek, Fran zabiera nas na halę treningową. Jesteśmy dokładnie o czasie. Postawna kobieta imieniem Atala tłumaczy nam pokrótce zasady, a ja w tym czasie mam sposobność przyjrzeć się innym trybutom. Widzę, że ci z Jedynki i Dwójki stoją razem, uśmiechając się kpiąco. Dziewczynka z Dwunastki kuli się, jakby w oczekiwaniu na cios. Bliźnięta z Czwórki stoją ramię w ramię z kamiennymi twarzami. Kiedy Atala kończy mówić, rozchodzimy się do różnych stanowisk. Jako, że to z roślinami jest puste, kieruję się właśnie tam i przez następną godzinę poznaję przydatne i możliwe do spożycia rośliny. Po zakończeniu nauki kieruję się do łucznictwa, aby nieco rozprostować mięśnie. Kiedy trzymam łuk, dostrzegam, jaki jest idealny. Lekki, smukły, gładki. Przeciwieństwo drewnianych, topornych łuków z Siódemki. Pierwsza wypuszczona strzała skręca spiralnie, bo wkładam w strzał zbyt mało siły. Drugi raz nie popełniam już tego błędu i strzała trafia w tarczę na manekinie. Syczę z niezadowoleniem i strzelam po raz kolejny. Tym razem trafiam w sam środek. Słyszę za sobą krótkie klaśnięcie i odwracam się na pięcie.
-Ładny strzał- mówi nieśmiało bliźniaczka z Czwórki. Ma czysty, jasny głos. Zakłada kosmyk czarnych włosów za ucho i pozwala sobie na delikatny uśmiech. Nie widzę w tym uśmiechu nic fałszywego, więc odwzajemniam go powoli. Wyciągam do niej dłoń, opuszczając jednocześnie rękę z łukiem. Coś głęboko we mnie krzyczy, że popełniam błąd, ale jej zielone oczy są tylko oczami dziecka. Nie jest mordercą, tylko kolejną niewinną dziewczyną skazaną przez Kapitol. Powoli ściska mi rękę.
-Sillar- mówi cicho.
-Suz- rewanżuję się, czując na sobie czyjś badawczy wzrok.
-Twoja kolej- mówię, podając jej łuk. Ściska go z zachwytem. Przemieszczam się do oszczepów i odkrywam, że to Callan przyglądał się naszemu spotkaniu. Marszczy brwi, ćwicząc zapasy z awoksem, ale nie zwracam na niego uwagi. Oszczep jest ciężki i nieporęczny, ale po kilku próbach udaję mi się trafić nim do celu. Tego dnia odwiedzam jeszcze stanowisko rozpalania ognia krzemieniem i wspinaczki, choć ciągnie mnie do noży. Pamiętam jednak słowa Johanny, więc ignoruję tą chęć. Po ćwiczeniach wracamy do swoich apartamentów, gdzie składamy raport mentorce. Nie cieszy jej zbytnio moja rozmowa z Sillar, ale też nie protestuje przeciwko temu otwarcie. Resztę dnia spędzam na pisaniu listów na znalezionym w jednej z wielu szuflad kremowym papierze.


***
Kolejny rozdział, z którego publikacją nieco zwlekałam. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Za wszelkie komentarze i wsparcie bardzo dziękuję. Niech los zawsze będzie z Wami!

2 komentarze:

  1. Genialne. W Callanie już prawie się zakochałam, eh, kolejny chłopak, który nie istnieje. Podoba mi się, że Suz nie jest wyidealizowana - po prostu normalna dziewczyna. I parada - świetnie opisana. Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się nie robić z Suz kolejnej heroski, odkrywać jej charakter takiej właśnie normalnej dziewczyny, która została pozbawiona domu. A co do Callana.. ^^ Nie powiem, ja też go lubię, a co do jego losów... słodka tajemnica. Ujmę to tak: czeka go niezwykle ciekawy czas. Pozdrawiam :D

      Usuń