Rozdział 1.



ROZDZIAŁ 1.
  Idziemy w prawie całkowitej ciszy.
-Myślicie, że wybiorą którąś z nas?- głos Lizzie drży. Spoglądam na nią z ukosa. Zaciska pobielałe wargi, a grzywa jasnych włosów zakrywa jej oczy, mimo to wiem, że przepłakała całą noc.
-Wiesz, że to niemożliwe- mówię. Próbuję być pewna siebie i chyba całkiem nieźle mi to idzie, bo usta Lizzie odzyskują trochę koloru. Desty nic nie mówi, nie musi. Wiem, że jest przerażona.
 Na miejscu tłum nas rozdziela. Ustawiam się w kolejce, próbując wzrokiem odszukać Christy. Wkrótce dostrzegam w tłumie burzę rudawych loczków. Dokładnie takie same, jak włosy mamy i Gersi. Ja odziedziczyłam ciemne, sztywne włosy ojca. Kobieta w białym uniformie łapie mnie za rękę i wkłuwa w palec igłę. Zaciskam zęby, a ona przyciska mój palec w wyznaczone miejsce przy moim zdjęciu w księdze. Już trzeci raz przez to przechodzę, człowiek w końcu się przyzwyczaja. Ruszam przed siebie i zajmuję miejsce w moim sektorze. Lizzie i Desty są zaraz za mną. Uśmiechamy się do siebie krzepiąco, a Lizzie znów robi się niesamowicie blada. Odwracam wzrok i przygładzam prostą, granatową sukienkę z kołnierzykiem. Christy stoi pośród trzynastolatek, dostrzegam Gersi i mamę w gronie najbliższych. Tata jest w Trójce, pracuje przy elektryczności. Jestem jednak pewna, że to popołudnie spędzi przed ekranem, rozpaczliwie modląc się za nas. Dawno temu to jego brat zginął na arenie. Od tego czasu każde dożynki postarzają ojca o kilka dobrych lat.
  Na scenie pojawia się opiekunka naszego dystryktu, Franchesca Millton. Jej długie włosy mają teraz kolor morskiej zieleni, a suknia skrzy się złotem. Czy ona naprawdę czerpie radość z bycia tutaj? Koło niej staje Johanna Mason, mentorka. Zaciska gniewnie usta, marszczy brwi. W jej wzroku na zbliżonym ekranie widzę współczucie. Ona wie, jak to jest tu stać. Ubrała się na czarno od stóp do głów. Mój nastrój jest zbliżony do tego koloru. Mnę brzegi sukienki, wpijając wzrok w Christy. Usta wyginają jej się w podkówkę. Słyszę za sobą pochlipywanie Lizzy. Nienawidzę dożynek, nienawidzę Igrzysk, nienawidzę Snowa, nienawidzę Panem, nienawidzę tego wszystkiego. Siebie też.
 Fran przysuwa się do mikrofonu i wita nas na Siedemdziesiątych Drugich Igrzyskach Głogowych. Skąd ona bierze ten entuzjazm? Zaprasza burmistrza Gerrybliego, który suchym głosem wygłasza traktat o zdradzie i historię Mrocznych Dni. Pot perli się na jego wysokim czole. Jego córka, Demmy, i jego syn Charles też stoją wśród potencjalnych trybutów. Mimo swojej pozycji jest tylko rodzicem i w tym momencie czuję do niego sympatię. Zawsze był sprawiedliwy i rozdzielał potrzebującym zapasy żywności. Kiedy siada, miejsce za mikrofonem zajmuje ponownie uśmiechnięta nadgorliwie Fran.
-Czas na wybranie trybutów!- szczebiocze, a ja mam ochotę odwrócić się na pięcie i uciec.- Najpierw panie!
 Tłum zamiera w oczekiwaniu, gdy zanurza zakończone szponiastymi, złotymi paznokciami dłoń w szklanej kuli z imionami dziewcząt. Przez chwilę widowiskowo podnosi i odrzuca kolejne karteczki, aż w końcu wybiera jedną i wyciąga ją z kuli. Czuję mdłości w okolicach gardła, jakieś małe dziecko w tłumie wybucha płaczem, dwunastolatka o czarnych włosach mdleje. Fran rozwija karteczkę powolnym, sadystycznym ruchem. Niech będzie już po wszystkim, błagałam w myślach nieokreślonego odbiorcę. Niech będzie już po wszystkim i niech to nie będę…
-Suz Peterson!
 Moje serce staje, nie słyszę jego bicia, nie słyszę nic. Wzrok Fran szuka mnie w tłumie, kamery robią zbliżenie na moją twarz. Wyglądam okropnie, myślę i z wysiłkiem robię krok do przodu. Muszę odejść, zanim Lizzie i Desty zrozumieją, co się stało i spróbują mnie powstrzymać. To tylko sen, myślę. Krok za krokiem. Słyszę za sobą płacz Lizzie.
-Suz! Suz, nie idź, nie ona!
 Gdzieś w oddali płacze też Christy, widzę na ekranie Gersi, która próbuje przedrzeć się do mnie przez tłum. Wszyscy rozstępują się przede mną jak woda, ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Boję się tak bardzo, że nogi gną mi się w kolanach. I wtedy zaczynam śpiewać.
 Od kiedy pamiętam, zawsze to robię. W czasie burzy, gdy ktoś zostaje ranny,  gdy gubię się w lesie. Zaczynam śpiewać, bo tylko to pozwala mi nie zwariować ze strachu.
,, Nie, nie, nie lękaj dziś się, bo już nadchodzi świt, i wody toń, i ptaków śpiew, i kwiaty, i drzewa, daj dłoń.’’
 Nie wiem, skąd znam tą starą przyśpiewkę. Tym razem napotykam wzrok Johanny. Opuszcza głowę, zupełnie jakby w geście żałoby.
,,Nie, nie, nie składaj skrzydeł, gdy latać potrafisz po niebie, uśmiechnij się, zanurkuj w dłoń, i wspomóż każdego w potrzebie.’’
 Strażnicy Pokoju odciągają Gersi. Wrzeszczy i kopie na boki.
-Suz!
 Matka płacze wśród tłumu, wsparta na czyimś ramieniu. Schody na scenę są coraz bliżej.
,,I tam,  tam, gdzie słońca jest ląd, gdzie woda tuli do snu, tam będziemy dziś, i ty, i ja, i śpiewać będziemy do chmur.’’
 Wystylizowana Fran podaje mi dłoń i wciąga na scenę. Podnosi moją  rękę w górę.
-A oto i nasza trybutka Siedemdziesiątych Igrzysk Głodowych! Suz, skarbie, chcesz coś dodać?
 Nie chcę nic dodać, chcę uciec. Mimo tego biorę mikrofon. Chrząkam. Moja twarz jest na każdym ekranie.
-Niech los zawsze Wam sprzyja, Dystrykcie Siódmy- mówię, a mój głos zostaje zwielokrotniony i bębni po całym placu. Łzy zasłaniają mi pole widzenia, więc oddaje jej mikrofon i oddalam się o krok w głąb sceny. Johanna kładzie mi rękę na ramieniu i zaciska ją w geście otuchy.
-Czas na panów!- wyśpiewuje Fran i losuje kartkę, już bez zbędnych ceregieli.- Callan Hill!
 Wreszcie przeklęte kamery dają mi spokój. Teraz  to drugi trybut ich interesuje. Poznaje Callana, chodzimy, a raczej chodziliśmy, do jednej szkoły. Jest synem zielarza Barny’ego i jest rok starszy ode mnie. Wchodzi na scenę, a jego oczy odzwierciedlają to, co czuję. Przemożną, nieopanowaną chęć ucieczki. Ma jasne włosy i błękitno szare oczy, jest dość wysoki i na pewno ma większe szanse ode mnie. Kręci głową, nie chcąc nic mówić do mikrofonu i staje po drugiej stronie Johanny.
-Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze Wam sprzyja!- szczebiocze Fran i wyłącza mikrofon. Setki par oczu jest we mnie wlepione, kiedy Strażnicy Pokoju prowadzą nas do Pałacu Sprawiedliwości.
 Wrzucają mnie do jakiegoś pokoju i dopiero wtedy zaczynam płakać. Upadam na podłogę, jest wysadzana kafelkami i lodowata. Siadam na niej i przygarniam kolana do brody. To nie może być prawda, zaraz się obudzę i to wszystko się skończy. Nie mogę być trybutką. Nie mam żadnych szans, nie potrafię zabić człowieka, nie jestem wystarczająco silna. Nie przeżyje. Drzwi otwierają się i do środka wpada mama z Gersi i Christy. Podnoszę się, aby zaraz znów upaść pod wpływem uderzenia Christy, która zawiesza mi się na szyi.
-Suz!- wrzeszczy mi w ramię. Cała trzęsie się od płaczu.- Suz!
 Tulę ją do siebie bez słowa. Po chwili dołącza do nas Gersi, a potem mama. Obejmujemy się z całych sił. Potem puszczają mnie i w końcu nabieram haust powietrza. Christy wpija mi paznokcie w skórę.
-Wygrasz, prawda?- pyta roztrzęsiona.- Umiesz się wspinać i rzucać nożami. Musisz wygrać, obiecaj!
 Wpatrują się we mnie błagalnie, ulegam. Klękam przy Christy.
-Obiecuję, mała. A ty bądź dzielna i pomagaj mamie do czasu, aż wrócę.
 Całuję ją w czole i wtulam się w Gersi.
-Ty też bądź dzielna, siostrzyczko- szepczę do jej ucha. To samo powtarzam mamie, która chwieje się na nogach. Kończy nam się czas, więc tylko krzywo uśmiecham się na pożegnanie, prosząc, by pozdrowiły ode mnie tatę. Kiedy tylko znikają za drzwiami, wbiegają Desty i Lizzie.
-Pięć minut- mówi Strażnik Pokoju, a my obejmujemy się w trójkę.
-Mam zbyt dużo spraw do dokończenia, żeby nie wrócić- szepczę, gdy wychodzą. Strażnik zatrzaskuje za nimi drzwi. Przez szkło w drzwiach widzę, jak Lizzie upada zemdlona, wleką ją za nogi. Desty zaczyna krzyczeć i znika z pola widzenia. Ja też krzyczę, uderzam rękoma w drzwi, kopię i wrzeszczę, ale nikt nie przychodzi. W końcu przestaję, jestem wykończona. Opadam na posadzkę.
 Zamykam oczy.
***
 Na stację przychodzi mnóstwo ludzi, wszyscy machają mi na pożegnanie.
-Suz!- krzyczą.- Callan!
 Chłopak jest tak samo blady jak ja. Nie rozmawialiśmy ani razu, czasem tylko napotykałam jego nieobecne spojrzenie. Johanna też nic do mnie nie mówiła. Wydaje się wściekła, na słowa Fran reaguje niemalże agresją. Kiedy wsiadając łapie za poręcz, widzę, że dłonie jej się trzęsą. Ona też się boi. Wspomnienia bolą bardziej, niż by się mogło wydawać.
-Za dwa dni będziemy w Kapitolu!- rozpływa się Fran, a ja mam ochotę zatkać sobie uszy, żeby jej nie słyszeć. Kiedy w końcu zamykam drzwi od swojego przedziału i nie słyszę jej głosu, czuję się dużo lepiej. Ruszamy, a ja przykładam do ust trzy palce i unoszę je w górę.
-Żegnaj, Dystrykcie Siódmy. 


 ***
Uff, początek już za nami, teraz oby dalej. Przedstawiam Wam Suz Peterson, trybutkę Siedemdziesiątych Drugich Igrzysk Głodowych i obiecuję w niedługim czasie zmienić szablon. I jak Wam się podoba? Będę wdzięczna za każdą opinię. Niech los zawsze będzie z Wami!
Viv.

2 komentarze:

  1. Ok! Podoba mi się! Parę błędów się przewinęło, ale miej znaczących. Ogółem ciekawie napisane i + za oryginalne postaci. Dodaję do obserwowanych! (jeśli chcesz mogę dodać twój blog do polecanych na mojej stronie)
    To czytamy dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, staram się o oryginalność, nawet jeśli to fandom :)

      Usuń